Możesz wszystko... ciąg dalszy.
Ciekawostki 156
Prawie dokładnie dwa lata temu polecieliśmy z Jagodą w krótki lot motolotnią przy typowej jesiennej pogodzie. Może się wydawać, że to nic nadzwyczajnego, ale Jagoda – inaczej niż większość z nas – zmaga się z poważną chorobą. Obustronne, czterokończynowe porażenie mózgowe sprawia, że nawet proste czynności stanowią ogromne wyzwanie i wymagają dużego wysiłku. Mimo tego Jagoda jest pogodną osobą, która stara się czerpać pełnymi garściami z życia. Ostatnie dwa lata to ciężka rehabilitacja, zmagania o jej finansowanie i walka o wymarzony – wykonany na zamówienie rower. Walka, która jak wszystkie potyczki w życiu Jagody zakończyła się jej sukcesem. Teraz mieliśmy polecieć ponownie – tym razem na nieco dłuższy lot.Termin lotu zaplanowaliśmy dużo wcześniej. Miałem nieco wątpliwości, bo planowanie lotu przy jesiennej pogodzie – z tak dużym wyprzedzeniem – nie jest czymś typowym. Do ostatnich dni i godzin ciągle sprawdzałem pogodę i z lekkim niepokojem obserwowałem słupki pokazujące prognozowany opad na meteogramach. Jagoda zdawała się tym w ogóle nie przejmować. Jak się okazało – miała rację.
W przeddzień planowanego lotu sprawdziłem prognozę. Miał pojawić się niewielki opad, ale dopiero w południe. Start zaplanowałem na 10.30. Pół godziny wcześniej pojechałem po Jagodę i ruszyliśmy na lotnisko. Przejechaliśmy raptem kilka kilometrów i… zaczęło padać. Wycieraczki samochodu poruszały się dosyć szybko, a ciężkie, niskie i ciemne chmury nie nastrajały optymistycznie. Mimo tego kontynuowaliśmy naszą, podróż rozmawiając chyba o wszystkim tylko nie o deszczu, który zdawał się nasilać.
Dojechaliśmy do zapory w Dębę – około 10 km przed lotniskiem. Deszcz nagle przestał padać – nawet lekko się przejaśniło. „Czyżby miało się nam udać?” – pomyślałem. Kilkanaście minut później byliśmy już przed hangarem. Jagoda zajęła miejsce na krzesełku przed hangarem, a ja rozpocząłem typowe przygotowania do lotu. Przegląd skrzydła, silnika, kontrola poziomu oleju, paliwa itd. Cały czas – co chwila zerkałem w niebo. Deszczu… nie widać.
Sam zasiadłem do motolotni i uruchomiłem silnik. Temperatura nie rozpieszcza, więc silnik wymagał dosyć długiego wygrzewania. Po kilku minutach wszystko jest gotowe. Wyłączam silnik i daję znać Jagodzie, że ruszamy. Z moją lekką pomocą Jagoda zajmuje miejsce na tylnym siedzeniu. Oboje znamy już procedurę – Jagoda jak zająć miejsce – ja jak w tym pomóc. Po chwili jesteśmy gotowi. Włączam wszystkie kamery. Siadam z przodu i uruchamiam silnik. Sprawdzam, czy się słyszymy i już kołujemy na pas. Deszczu… ani śladu.
Lotnisko jest prawie puste. Wiatr przy ziemi – praktycznie zerowy. Zgłaszam zajęcie pasa 10. Odwracam się jeszcze do Jagody, zamykam wizjery kasków i pytam – „Gotowa?”. „Tak!. Gaz do dechy i kilka sekund później jesteśmy w powietrzu. Jest zupełnie spokojnie. Praktycznie żadnej turbulencji. Nabieramy wysokości do 100 metrów i lekko skręcamy na południe. Zaplanowałem, że najpierw polecimy nad zaporę w Dębe. Potem wzdłuż Narwi nad Zalew Zegrzyński. Dalej Narwią na północ w rejon Pułtuska skąd wrócimy na lotnisko. Cała trasa powinna zająć nam około 40 minut. W tym czasie przelecimy 55-60 kilometrów.
Ciągle nabieramy wysokości do planowanych 1200 stóp, czyli około 400 metrów. Po kilku minutach zbliżamy się do tzw. strefy RMZ (Radio Mandatory Zone) – czyli obowiązkowej łączności radiowej. To strefa wokół Warszawy gdzie ruch lotniczy jest spory i dla bezpieczeństwa jest wymagana stała łączność radiowa. Uprzedzam Jagodę, że będę się łączył z informatorem i zgłoszę naszą trasę. Krótka wymiana informacji z FIS Olsztyn (Flight Information Service) i lecimy spokojnie po zaplanowanej trasie. Przez dłuższą chwilę Jagoda się w ogóle nie odzywa. Kontrolnie pytam, czy wszystko w porządku? „Tak, podziwiam widoki”. Słyszę w głosie, że moja pasażerka jest spokojna i zrelaksowana.
Po niespełna 10 minutach dolatujemy do zapory w Dębe. To tu skończył się nasz deszcz podczas podróży samochodem. Teraz – ani jednej kropli. Uprzedzam Jagodę, że zrobimy nieco głębszy zakręt nad samą zaporą. Fajnie popatrzeć na to miejsce z takiej perspektywy. Po chwili lecimy już prosto w kierunku Zalewu Zegrzyńskiego. Widoczność – jak na te warunki pogodowe – jest całkiem dobra. W powietrzu – zupełny spokój.
Lecimy nad malowniczą rzeką i dolatujemy do Zalewu. Przelatujemy wysoko nad mostem w Zegrzu i skręcamy na północ – w kierunku Serocka. Pod nami Zegrze. „To wygląda jak plan miasta”. – zauważa Jagoda, patrząc na zabudowania. Rzeczywiście – budynki tam są bardzo regularnie ustawione i przywołują takie skojarzenia. Cały czas jesteśmy na nasłuchu FIS. Kilka kilometrów przed Serockiem słyszę, jak pani pilot jednego z samolotów zgłasza lot informując, że będą dolatywać nad Serock i potem nad Zalew. Dla takich właśnie sytuacji została utworzona strefa RMZ. Informator FIS przyjmuje zgłoszenie. Po chwili ja się zgłaszam i podaję naszą pozycję. Chodzi mi o to, żeby informator o tym wiedział, ale też, żeby pilotująca wspomniany samolot usłyszała mój meldunek pozycyjny i miała świadomość, że będziemy bardzo blisko w rejonie Serocka.
Dolatujemy do Serocka. Z powietrza wygląda niezwykle malowniczo. Przelatujemy wysoko nad rynkiem. Widać, że odbywa się tam duży targ. Cały czas rozglądam się w poszukiwaniu samolotu. Po chwili jesteśmy już za Serockiem i w tej chwili słyszę jak wspomniana wcześniej pilotka, zgłasza dolot do Serocka. To ewidentnie reakcja na mój meldunek. Również chce się upewnić, że ja będę wiedział, gdzie się znajdują. Jesteśmy już daleko od tego miejsca – możemy lecieć dalej spokojnie.
Nadlatujemy nad bardzo malowniczą część Narwi. Nieregularne brzegi, dużo łach i wysepek tworzą bardzo efektowne widoki. To jedno z ładniejszych miejsc w tej okolicy i chyba Jagoda uważa podobnie. Potem będzie wybierać zdjęcie z lotu do publikacji i wybierze właśnie ujęcie z tego miejsca. Lecimy tu dłuższy czas. Tuż przed Pułtuskiem robię zwrot tak, żebyśmy znaleźli się przez moment nad drugim brzegiem rzeki. Ustawiam nas na kursie powrotnym. Mijamy kilka sporych obszarów leśnych. Dalej zaczynają się pola i prawie niezabudowane obszary. Po kilku minutach widać już nasze lotnisko. Zgłaszam do FIS i przechodzimy na nasłuch częstotliwości lotniskowej.
„Miałabyś ochotę, żebyśmy spróbowali taki mocniejszy zakręt zrobić?” – pytam i zanim skończyłem, słyszę „Możemy!”. Wyjaśniam, jak to będzie wyglądało i kręcimy. Końcówka skrzydła jest daleko poniżej podwozia głównego. W lewo, w prawo. Wyprowadzenie – znowu seria w obu kierunkach. Potem robimy gwałtowne rozpędzenie bez napędu. Efekt jest taki, że motolotnia mocno pochyla się w dół i lekko pikuje. Większość pasażerów, która leci po raz pierwszy w tym momencie… krzyczy, piszczy itd. Jagoda leci drugi raz. Lekką serpentyną, zakrętem w jednym kierunku schodzimy dużo niżej. Ostatnią część lotu pokonamy dużo niżej, bo na 150-200 metrach.
Ja już odczuwam chłód. Zastanawiam się, jak to znosi Jagoda. „Nie, nie jest mi zimno. Może emocje mnie grzeją.” - słyszę jej odpowiedź na moje wątpliwości. Kilka minut przed lądowaniem na szybie owiewki pojawiają się niewielkie krople deszczu. Naciągnęliśmy pogodę do granic możliwości. Według prognozy już dawno powinno lać. Lądujemy łagodnie w prawie niezauważalnym deszczu.
Jesteśmy pod hangarem. Za nami 43 minuty lotu i 62 kilometry trasy. Już umawiamy się na następny lot – tym razem w planie mamy piękne słońce!
Zapraszam do zapoznania się z relacją z poprzedniego lotu Jagody - Kliknij żeby przeczytać poprzedni artykuł.
A tu możecie obejrzeć fragment naszego lotu.
Ryszard Lewandowski, 2018-10-26 10:26:18